Żelazne płuco
Zawsze chciałem zobaczyć żelazne płuco. Gdy więc nadarza się okazja odwiedzić Hennepin Medical Center w Minneapolis (dzięki kolejnej misji latającego pielęgniarza w Air Med Escort), nie mogę się oprzeć. Jadę, by zajrzeć do niewielkiego muzeum medycyny (Hennepin Medical History Center) i na własne oczy zobaczyć i dotknąć niezwykłego eksponatu. Legendarnego urządzenia, znanego mi dotychczas tylko z fotografii i wykładów.
Żelazne płuco, czyli respirator generujący podciśnienie, był niegdyś jedynym znanym ratunkiem dla osób, u których nastąpiło porażenie mięśni oddechowych.
W XX wieku takim strasznym i częstym nieszczęściem, którego efektem było takie porażenie była Choroba Heinego-Mediny, wywołana wirusem polio. U niektórych pacjentów przebieg był dramatyczny – wirus potrafił w ciągu kilku godzin spowodować porażenie wszystkich mięśni. A gdy choroba zaatakowała mięśnie oddechowe, pacjent się po prostu dusił, przy zachowanej w pełni świadomości.
Dziś, dzięki szczepionkom choroba ta jest praktycznie niespotykana w cywilizowanym świecie. Ale warto przypomnieć, jak było.
Jak działa żelazne płuco?
Chory na specjalnym łożu wsuwany był w metalową kapsułę, z której wystawała tylko głowa, a wokół szyi zakładano kołnierz uszczelniający.
Od strony stóp cylinder zamknięty był ruchomą ścianą, która systemem dźwigni była połączoną z silnikiem elektrycznym. Zasadę działania można porównać do silnika parowego. Rytmiczny ruch tylnej ściany, pełniącej rolę tłoka, powodował podciśnienie w cylindrze, unoszenie się klatki piersiowej i w ten sposób wspomagał, a czasami całkowicie zastępował oddychanie.
Okienka i specjalne otwory umożliwiały pielęgniarkom obserwację i dostęp do pacjenta, podobnie jak we współczesnych inkubatorach.
Pierwsze urządzenia ważyły ok. 700 kilogramów. Ja oglądam nieco lżejszy, seryjnie produkowany model Emersona. Tak czy tak, waga urządzenia jest spora (mialem okazję przesunąć wózek, na którym jest zamontowane). Uśmiecham się na myśl, że w firmie ( w samolotach) używamy dla naszych pacjentów ponad sto razy lżejszych, „wszystkomogących” nowoczesnych respiratorów transportowo-klinicznych Hamiltona.
Żelazne płuco w transporcie medycznym
Mimo wagi i rozmiarów żelazne płuca były używane w transporcie medycznym. Najbardziej znana jest historia 25-letniego Freda Snite’a, który po ukończeniu studiów wybrał się z rodzicami w podróż dookoła świata. Eskapada zakończyła się dla niego w Pekinie, gdzie trwała epidemia polio. Fred zachorował. Na jego szczęście trafił do Rockefeller Memorial Hospital – jedynego szpitala w Chinach dysponującego żelaznym płucem. Transport do Stanów, w żelaznym płucu, odbywał się pociągami, statkiem i specjalnymi ambulansami o rozmiarach miejskiego autobusu. Był gigantycznym przedsięwzięciem i kosztował… bagatela… 200.000$ (a był to koniec lat 30-tych ubiegłego wieku). Klikając w link możecie obejrzeć film z tego transportu.
Współcześnie, w epoce odrzutowców, zdarzyło mi się uczestniczyć w ciągu kilku dni w lotach między Chinami, Europą a Ameryką Północną. I do dzisiaj wspominam zmęczenie po tamtej misji.
Rekordowe przeżycia
Niektórzy pacjenci byli uwięzieni w tym „sarkofagu do życia”, jak nazywano żelazne płuco, przez wiele lat. Tylko ruchome, uchylne lustro, umieszczone nad twarzą pacjenta. ułatwiało obserwację otoczenia i kontakt wzrokowy. Wspomnianemu Fredowi Snite’owi żelazne płuco nie przeszkodziło jednak zostać mężem i ojcem trójki córek. Diane Odel spędziła w tym urządzeniu 58 lat. Śmierć spowodowała burza, która uszkodziła sieć elektryczną, a nie udało się odpowiednio szybko uruchomić awaryjnego generatora. Rekord (wpisany do Księgi Guinessa) należy do Australijczyka, June’a Middleton’a, który spędzał 16 godzin dziennie w żelaznym płucu przez 60 lat.
Urządzenia wspomagające
Jedną z uciążliwości, jakiej doznawali pacjenci, była konieczność ogrzewania ciała wełnianymi, podgrzewanymi kocykami. Wymiana następowała kilka razy dziennie, a woń wilgotnej wełny towarzyszyła pacjentom non stop. Na zdjęciu: podgrzewacz do kocy.
Historia współczesnych respiratorów
Gdy w Danii w 1952 roku wybuchła epidemia polio, w całym kraju dysponowano tylko siedmioma takimi urządzeniami. Jednak potrzeba matką wynalazków. Uruchomiono wtedy z zapasów wojskowych resuscytatory, znane później jako worki Ambu. „Napęd” do worków samorozprężalnych stanowiły mięśnie 200 studentów medycyny, którzy, zmieniając się, przez 24 godziny na dobę, zapewniali oddech kilkudziesięciu krytycznie chorym. Dzięki tej awangardowej interwencji śmiertelność wśród niewydolnych oddechowo pacjentów zmalała z 90 % do 25% i dała początek zainteresowaniu wentylacji dodatnimi ciśnieniami, która dziś wyparła prawie całkowicie żelazne płuca.
Gdy skonstruowano pierwszą maszynę (będącą protoplastą współczesnych respiratorów), na pamiątkę tamtej heroicznej walki studentów medycyny nadano jej nazwę „Student”.
Według rożnych danych, na świecie nadal żyje kilkanaście – kilkadziesiąt osób korzystających z żelaznego płuca. Podobne co do zasady działania, współczesne lekkie respiratory tzw. kirysowe (muszelkowe) stosowane są m.in. u osób cierpiących na bardzo rzadkie schorzenie, zwane „Klątwą Ondyny”.
Straszna choroba Heinego-Mediny, na którą w samej Polsce chorowało kilka tysięcy osób rocznie, a umierało kilkaset, przestała nam zagrażać dopiero za sprawą szczepionki przeciw wirusowi polio, opracowanej przez… światowej klasy wirusologa – Polaka, profesora Hilarego Koprowskiego.
„Sister” Kenny
Niezwykle ciekawą postacią związaną z Hennepin i czasem szalejących epidemii polio jest Elisabeth Kenny. Była niewątpliwym prekursorem fizjoterapii. i proponowała nowatorski sposób postępowania z pacjentami.
Ćwiczenia rozciągające mięśnie i stosowanie gorących okładów, mimo podnoszonych przez wielu lekarzy kontrowersji, przynosiły jednak pacjentom efekty i ulgę.
Jej działania oparte były na osobistych doświadczeniach z przywracaniem do sprawności ręki po złamaniu nadgarstka w młodości (upadek z konia).
Siostra Kenny pochodziła z Australii. Ciekawostką jest, że nie zachowały się żadne informacje o tym, że ukończyła jakąkolwiek szkołę medyczną. Poprosiła krawca, aby uszył jej strój, jaki nosiły pielęgniarki i używała tytułu „sister”, przysługującego doświadczonym pielęgniarkom. Można więc uznać, że była pielęgniarskim uzurpatorem-przebierańcem. 😉
Jednak po demonstracji swojej metody przed doktorem Knapp’em z Hennepin Medical Center, ten pozwolił jej pozostać w zespole i praktykować w Minneapolis.
Muzeum w Hennepin Medical Center to oczywiście nie tylko żelazne płuco. Jeżeli jesteście ciekawi, co jeszcze zrobiło na mnie wrażenie przeczytajcie kolejny artykuł.
Bardzo ciekawy wpis.
Co to było za życie tych ludzi , masakra