„Nadszedł czas, aby zrozumieć, że oddziały intensywnej terapii muszą być miejscem, gdzie człowieczeństwo ma wysoki priorytet. Czas otworzyć te OIT-y, które są wciąż zamknięte.”

Autorem powyższych słów jest profesor Hilmar Burchardi, anestezjolog z Uniwersytetu w Getyndze, były prezes Europejskiego Stowarzyszenia Intensywnej Terapii.

Wezwanie „Let’s open the door!” zamieścił w „Intensive Care Medicine” w 2002 roku. Piętnaście lat później jego słowa wciąż są aktualne.

Idea otwartych Oddziałów Intensywnej Terapii (OIT)

Jak to wygląda dziś w innych europejskich krajach?

Szwecja, Wielka Brytania, Holandia już dawno otworzyły OITy dla najbliższych, przy czym dziecięce i noworodkowe praktycznie zapewniają w 100 procentach możliwość przebywania z dzieckiem 24 godziny.
W słynnym londyńskim Great Ormond Street Hospital (odpowiedniku naszego CZD) rodzice dzieci leczonych w oddziałach intensywnej terapii pediatrycznej i noworodkowej (PICU/NICU) proszeni są o opuszczeni sali jedynie podczas porannego (popołudniowego już nie) obchodu z konsultantem, a przy łóżku dziecka mogą jednocześnie przebywać maksymalnie trzy osoby (jedna musi być rodzicem). Idea otwartych oddziałów intensywnej terapii rozprzestrzenia się…

Polskie przepisy…

W Polsce regulacje prawne, wynikające z ustawy o prawach pacjenta, są jednoznaczne:

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Art. 21. 1. Przy udzielaniu świadczeń może być obecna osoba bliska.
Art. 33. 1. Pacjent (…) ma prawo do kontaktu osobistego z innymi osobami.
2. Pacjent ma prawo do odmowy kontaktu z osobami wymienionymi w p. 1.
Art. 34. Pacjent ma prawo do dodatkowej opieki pielęgnacyjnej.[/dropshadowbox]

Jedyne dopuszczalne przez prawo odstępstwo to art. 21 ust. 2, gdy można odmówić obecności osoby bliskiej przy udzielaniu świadczeń zdrowotnych, w przypadku:

  • istnienia prawdopodobieństwa wystąpienia zagrożenia epidemicznego lub
  • ze względu na bezpieczeństwo zdrowotne pacjenta.

Ale uwaga!

Nie każde zagrożenie, tylko realne. Tu i teraz. Odmowę trzeba ponadto każdorazowo odnotować w indywidualnej dokumentacji medycznej.
Nie da się wprowadzić w ten sposób zakazu przebywania w nocy (że niby bakterie atakują tylko po godzinie 20?), ani żadnego ogólnego ograniczenia dla wszystkich odwiedzających.

… i rzeczywistość

Nadal spotyka się „radosną twórczość” różnych wewnątrzszpitalnych regulacji. Poniżej kilka przykładów:

„W przypadkach uzasadnionych stanem zdrowia chorego, ordynator może wydać przepustkę upoważniająca do przebywania z chorym poza czasem wymienionym powyżej.”

„W Oddziale Intensywnej Terapii i Anestezjologii (biorąc pod uwagę jego specyfikę), rodzina może odwiedzać chorego za zgodą ordynatora/lekarza dyżurującego.”

„Pacjenta mogą odwiedzać tylko osoby bliskie.”

„Odwiedzający mają obowiązek opuszczenia sali chorych przy wszelkich czynnościach wykonywanych przy pacjentach w ramach świadczeń medycznych i pielęgnacyjnych”

”Kierownik Kliniki/Oddziału lub lekarz dyżurny, w wyjątkowych przypadkach może wyrazić zgodę na odwiedzanie chorego w godzinach nocnych.”

”Wyjątek stanowią dzieci mające prawo do całodobowej obecności osoby bliskiej.”

„Mama dziecka może przebywać całą dobę, natomiast tata dziecka w godzinach odwiedzin.”

I można by to pewnie uznać za godny filmów Barei humor zeszytów, gdyby nie to, że reguły takie są niestety rzeczywistością wielu (na szczęście nie wszystkich) polskich szpitali.

Regulamin organizacyjny szpitala i regulamin oddziału sprzeczny z ustawą jest po prostu bezprawiem.

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Pozbawienie kontaktu z bliskimi to takie samo ograniczenie praw pacjenta, jak zastosowanie przymusu w zaburzeniach psychicznych – jest możliwe tylko, gdy uzasadniają to okoliczności i tylko na czas niezbędny.[/dropshadowbox]

Rzecznik Praw Pacjenta na podstawie różnych interwencji, zajmuje jasne, zgodne z ustawą stanowisko. I co? I nic, a przynajmniej niewiele się dzieje.

Należy wyraźnie oddzielić odwiedziny (wujka, kumpli z pracy, kolegów ze studiów, sąsiada) od opieki sprawowanej przez najbliższych. Przy czym to pacjent ma autonomię w uznaniu, kto jest dla niego najbliższy (może to być właśnie sąsiad).
Podam jeszcze przykład z własnego doświadczenia:
Szpital, godzina 20:00. Otwierają się drzwi, zagląda pani salowa i próbuje mnie wyprosić z sali, w której leży moja niepełnoletnia córka. „Proszę wyjść, odwiedziny się skończyły”.  Jakież było jej zdziwienie, gdy usłyszała: „ale ja nie jestem odwiedzającym, jestem sprawującym opiekę ojcem”. Zobaczyć to zdziwienie – bezcenne.

Warto zauważyć specyfikę opieki w szpitalach dziecięcych. W przypadku konieczności jakiegokolwiek działania na osobie niepełnoletniej, to w interesie szpitala jest mieć rodzica na miejscu. W przeciwnym razie w wielu sprawach lekarz i pielęgniarka mają związane ręce brakiem formalnej zgody.

Pora rozprawić się z mitami

Przytaczanym często uzasadnieniem ograniczenia obecności bliskich w szpitalach są kwestie epidemiologiczne.

W badaniach opublikowanych w „American Journal of Infect Control”, doktor Paolo Malacarne,  wykazał, że obecność odwiedzających jest całkowicie bez znaczenia dla częstości powikłań infekcyjnych w oddziałach intensywnej terapii.
Powtórzę: bez znaczenia!
W tych badaniach wykazano, że nieco zwiększa się ilość bakterii na ścianach korytarzy, ale za to (a w zasadzie przez to) zmniejsza się ilość grzybów, które mogą być przyczyną bardzo groźnych i trudnych w leczeniu infekcji.
Drugim wnioskiem z badań jest to, że ubrania ochronne dla odwiedzających (włącznie z ochraniaczami na buty) nie są zalecane jako sposób ograniczania infekcji.

Badań tych na pewno nie znają panowie szatniarze i portierzy w szpitalach, sprzedający niebieskie reklamówkopodobne ochraniacze na buty… chowane czasem z oszczędności po wizycie w szpitalu „na następny raz” do torebki. Z całym brudem zebranym ze szpitalnej podłogi.

Nie znają ich czasem niestety, również pracownicy medyczni.  Jednorazowe, a używane wielokrotnie, „przechodnie” fartuchy, wiszące dla dobrego samopoczucia przed wejściem do niektórych sal, są tego smutnym świadectwem.

Dla mnie – praktyka – wyniki badań nie były zaskoczeniem. Od dawna wiadomo, że najgroźniejsze bakterie, czyli te, z którymi tak ciężko walczyć, to szczepy wyhodowane w szpitalach, odporne na stosowane tam antybiotyki. Paradoksalnie – przyniesienie szczepów domowych, z ulicy, może zmniejszyć udział szczepów naprawdę groźnych. Między innymi dlatego dzisiaj wypisuje się pacjenta po operacji do domu jak najszybciej, gdy tylko to możliwe, bo w domu ma mniejsze szanse na groźne infekcje.

Wiem również, że bakterie między pacjentami przenoszą się głównie za sprawą nieprzestrzegającego zasad personelu szpitala. Mówimy o nawyku mycia i dezynfekcji rąk (tzw. zasada 5 kroków), foliowym fartuchu ochronnym i kilku innych profesjonalnych zachowaniach. Tak, niestety, mimo studiów i szkoleń, ten problem nadal powszechnie występuje. Na całym niemal świecie.
Nawiasem mówiąc, dr Malacarne jest właścicielem imponującej brody, którą w Polsce nakazałaby zgolić co druga szpitalna komisja epidemiologiczna.
Tak więc – bez obaw, rodzina przeszkolona we właściwym postępowaniu ani nie przyniesie choremu mikrobów, ani nie wywlecze zgubnej dla siebie i rodziny bakterii do domu. Gdyby tak było, rodziny personelu OIT-ów padałyby na sepsę masowo, jak muchy.

A czy obecność rodziny może przynieść korzyści?

Odpowiedź na to, wydaje się retoryczne pytanie jest zaskakująco optymistyczna w świetle innych, również włoskich badań.

Tam, gdzie stosowano otwartą politykę wizyt w OIT, dwukrotnie zmniejszono częstotliwość częstych powikłań sercowo-naczyniowych, takich jak zawał serca czy obrzęk płuc. Dwukrotnie! Gdyby dziś ktoś zaprezentował lek dający podobne polepszenie wyników, w tym zmniejszenie śmiertelności w intensywnej terapii, zostałby noblistą i milionerem jednocześnie. A wystarczy otworzyć drzwi dla rodziny….

Korzyści klinicznych z bezrestrykcyjnej polityki odwiedzin w OIT jest znacznie więcej. Te same badania wykazały znacznie mniejszy poziom TSH (tyreotropiny – hormonu uważanego za wyznacznik poziomu stresu) oraz mniej nasilone poziomy lęku i depresji. Inne badania, przeprowadzane przez amerykańskie pielęgniarki, wykazały obniżenie ciśnienia śródczaszkowego u pacjentów, u których ciśnienie było podwyższone. (Wysokie ciśnienie śródczaszkowe jest zawsze złe. Obrazowo mówiąc to neurologiczny odpowiednik zawału serca w przyczynach zgonu).
Badań uzasadniających idee otwartych oddziałów intensywnej terapii jest o wiele więcej. Przytoczyłem tylko kilka przykładów.
Grupa robocza Amerykańskiego Stowarzyszenia Intensywnej Opieki w swoich wytycznych dotyczących wsparcia dla rodzin i pacjentów OIT wyraźnie zaleca otwartą politykę odwiedzin, ponieważ skraca ona istotnie czas hospitalizacji w OIT.
Podobne rekomendacje, w formie alertu nakazującego dokonanie pilnych zmian organizacyjnych, wydało Amerykańskie Towarzystwo Pielęgniarek Intensywnej Opieki (American Association of Critica l-Care Nurse).
W sprawę włączył się nawet prezydent Barack Obama, kierując do sekretarza zdrowia stosowne memorandum.

OIT – doświadczenie traumatyzujące dla rodziny

Jednym z argumentów ograniczenia wizyt w OIT jest narażenie rodziny na doświadczenie traumatyzującego widoku tego, co czasem musimy zrobić przy pacjencie. Jako przykład przytoczył mi ktoś odsysanie wydzieliny z dróg oddechowych.
Owszem, widok może być trudny, ale rolą pielęgniarki jest przygotować bliskich na to, co mogą zobaczyć.
Dziś osoby oddychające przy pomocy respiratora (wentylacja domowa), wymagające odsysania, opatrunków, cewnika centralnego oraz leków i żywienia podawanych w pompach infuzyjnych, są coraz częściej leczeni w warunkach domowych.
To rodzina – po odpowiednim przeszkoleniu – robi za „all-in-one” domowy personel intensywnej terapii. Więc zdecydowanie odrzucam ten argument.

Najgorszym, według mnie, doświadczeniem, jakie może się stać udziałem rodziny pacjenta intensywnej terapii, jest zatrzymania krążenia i – udana lub nie – resuscytacja.
Czy ktoś pyta pacjenta lub rodzinę o ich zdanie, o wolę dotyczącą tak trudnych, być może ostatnich chwil życia?

Owszem, zrobiły to na pewno dwie pielęgniarki ze szpitala Foote w Jackson w stanie Michigan –  Charlene Hanson i Dorothy Strawser. Zadawały to pytanie już ćwierć wieku temu.
– 72 % zadeklarowało wolę obecności najbliższych przy resuscytacji, jeśli cos takiego się zdarzy
– 76 % uważa, że obecność ułatwi pogodzenie się ze śmiercią osoby bliskiej, jeśli ratowanie nie przyniesie efektu

A teraz najważniejsze:

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Aż 98 % tych najbliższych, którzy byli świadkami akcji reanimacyjnej (niezależnie od jej efektu), zadeklarowało, że gdyby taka sytuacja się powtórzyła, chcieliby w niej uczestniczyć ponownie.[/dropshadowbox]

Z niecierpliwością czekam, aż polska pielęgniarska naukowa młodzież podejmie w badaniach współcześnie ten temat.

Pacjent jest najważniejszy. A rodzina?

Musimy liczyć się z tym, że przyjęcie jednego pacjenta do oddziału intensywnej terapii oznacza tak naprawdę przybycie kilku pacjentów jednocześnie. U naszego podopiecznego stres pourazowy (tak samo jak u żołnierza po ciężkich walkach) rozwinie się w ciągu pierwszych dni pobytu. U rodziny syndrom pourazowy związany z pobytem osoby bliskiej w OIT rozwinie się w ciągu 72 godzin!

Brak kontaktu z bliskimi jest trzecim, po niemożności komunikowania się (intubacja, tracheostomia) i przerywanym śnie, czynnikiem stresującym pacjenta podczas pobytu w oddziale intensywnej terapii. Dopiero potem w tym smutnym rankingu jest oświetlenie 24 godziny na dobę, nieprzyjemny zapach, hałas i temperatura pokoju.

Będę nudny. Tak mówią rzetelne badania. A jednostka chorobowa PICS-F, „post intensive care syndrome family”, czyli zespół zaburzeń związany z pobytem osoby najbliższej w oddziale intensywnej terapii” ma nawet swój numerek w najnowszej klasyfikacji chorób ICD 11.
[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Dlatego coraz częściej mówi się o opiece zorientowanej na pacjenta i jego rodzinę.
Filarami tego podejścia są: godność i szacunek, wymiana informacji, uczestnictwo w opiece oraz współdziałanie.[/dropshadowbox]

Otwarty oddział to nie oddział bez reguł

OIT-y są dziś miejscami bardzo skomplikowanymi, systemami wysokiej technologii, wymagającymi określonych zachowań. Przewodnikiem objaśniającym reguły nieznanego świata OIT, edukatorem jest pielęgniarka specjalistka intensywnej opieki.
Informująca o zasadach bezpieczeństwa i higieny, słuchająca i udzielająca klarownych informacji, proponująca rozwiązania i wspólnie ustalająca plan działania. W tym to, czy i w jakim zakresie rodzina chce się włączyć w opiekę.

Dzieciom wstęp wzbroniony?

Wbrew pokutującemu tu i ówdzie, a sięgającemu czasów PRL-u zakazowi przyprowadzania dzieci w odwiedziny, jeśli tylko zadbamy o odpowiednie przygotowanie i czas, nie ma żadnych przeciwwskazań do odwiedzin ze strony dzieci u swojego chorego rodzeństwa albo rodziców.

Pozwólmy być rodzinie w tych trudnych chwilach razem, pomoże to dziecku zrozumieć, a czasami godnie przeżyć pożegnanie z bratem, siostrą albo rodzicem.

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Nie ma holistycznej opieki bez najbliższych przy łóżku![/dropshadowbox]

W swoich lotniczo-medycznych podróżach po świecie widziałem, jak można w praktyce pogodzić wysoką jakość leczenia, z przyjaznym środowiskiem dla pacjenta i rodziny. Przyjaznym mimo kryzysu, jakim jest ciężka choroba.
Staramy się zebrane doświadczenia wykorzystywać w praktyce. Pokład naszych samolotów czasem zamienia się w prawdziwy latający oddział intensywnej terapii, a zdarza nam się transportować i dorosłych i dzieci, czasem w bardzo ciężkim stanie. I zawsze zapraszamy rodzinę do wspólnego lotu. To jest niezwykle ważne dla naszego podopiecznego. Kilka, często kilkanaście, a bywało i kilkadziesiąt wspólnie spędzonych godzin. Blisko, bo w samolocie za dużo przestrzeni nie ma.

[dropshadowbox align=”none” effect=”lifted-both” width=”auto” height=”” background_color=”#ffffff” border_width=”1″ border_color=”#dddddd” ]Nigdy mi nie przeszkadzało, że praktycznie cały czas rodzina widzi, co i jak robimy. Często uczymy się od rodziny pacjenta, bo to najbliżsi znają go najlepiej i są w stanie prawidłowo odczytać sygnały niezauważalne dla osoby postronnej, choćby bardzo fachowej. Dlatego nasz „latający OIT” w Air Med Escort jest zawsze otwarty dla najbliższych.[/dropshadowbox]

4 thoughts on “Idea otwartych Oddziałów Intensywnej Terapii”

  1. Dziękuję Panie Kajetanie!
    #stopprzemocywsłużbiezdrowia
    #pozwólcierodzicomzostać

  2. Dziękuję Panie Kajetana. Świetny rzeczowy tekst ukazujący całokształt tego wyzwania….

  3. Zawsze byłam ostrożna, co do komentowania zamieszczanych i poruszanych zagadnień
    na różnych portalach społecznościowych, ale niestety są takie zagadnienia obok
    których nie da się przejść obojętnie. Tym bardziej, gdy dany problem dotyczy nas
    samych. Bardzo się cieszę, że coraz częściej i głośniej mówi się o przebywaniu
    nas rodziców na oddziałach OIOM i o prawach jakie mamy. Szkoda tylko, że musimy
    walczyć jak lwy o to, co powinno być oczywiste… Szkoda też, że musi dojść do
    tragedii, aby sprawa została nagłośniona i coś zaczęło się dziać.

    4,5 roku temu przyszła na świat moja ukochana córeczka. Niestety, w 4 tygodniu
    jej życia zdiagnozowano u niej chorobę nowotworową i musiałyśmy trafić na
    oddział Onkologii w CZDz, gdzie poddano córeczkę leczeniu. Oddział Onkologii bez
    zarzutu. Mimo, iż był to bardzo trudny czas w moim życiu, to pobyt na tym
    oddziale wspominam bardzo miło.
    Kiedy córeczka miała 5 tygodni, po zabiegu założenia portu naczyniowego po raz
    pierwszy trafiła na OIOM w CZDz. To był koszmar!
    Wszystkie dzieci, które tego samego dnia miały zakładane porty naczyniowe
    wracały na oddział Onkologii, a mnie poproszono do gabinetu lekarskiego. Czułam,
    że coś jest nie tak, że coś się wydarzyło. Serce waliło mi jak młot, do gabinetu
    lekarskiego szłam podtrzymywana przez koleżankę z sali. Dyżurująca Pani doktor
    przekazała mi informację, że moja córeczka została przewieziona na OIOM,
    ponieważ ma problem z oddychaniem. Oczywiście wytłumaczono mi, że tak się
    zdarza, że córeczka jest jeszcze bardzo malutka itd. Ja byłam zrozpaczona i
    jedyne, o czym wówczas marzyłam to jak najszybciej do niej pójść. Wyprosiłam u
    Pani doktor, aby pozwolili mi pójść do córeczki –  tylko dotknąć i powiedzieć,
    że bardzo ją kocham i czekam na nią na oddziale. Po wielu błagających prośbach
    usłyszałam, że mogę iść na OIOM i tam w drodze wyjątku będę mogła wejść do
    córeczki. Biegłam jak na skrzydłach! Niestety, kiedy już wraz z koleżanką
    dotarłam na OIOM radość zamieniła się w rozpacz. Spotkałam tam lekarza, który
    mimo obietnicy danej Pani doktor z Onkologii, nie wpuścił mnie. Nie pomogły
    żadne tłumaczenia: że ja nie widzę, że chciałam tylko dosłownie na minutkę wejść
    na oddział i dotknąć córeczkę. Nie pomógł płacz ani błaganie. Pan był nie
    ugięty. Postawił mnie w drzwiach i powiedział wskazując chyba ręką w którąś
    stronę (której ja, jako osoba niewidoma nie mogłam zobaczyć (!) : „Tam leży Pani
    córeczka”.
    Od koleżanki dowiedziałam się, że moje dziecko leży po mojej lewej stronie.
    Wróciłam na oddział Onkologii zrozpaczona i wściekła! Całą noc przepłakałam, nie
    potrafiłam zrozumieć, jak można być takim bezdusznym człowiekiem?
    Czy ten człowiek naprawdę nie rozumiał ,co się do niego mówi?
    Czy może, po prostu nie miał serca?
    Na szczęście, dyżurująca Pani doktor na Onkologii pilotowała sprawę i nawet w
    nocy przychodziła i przekazywała mi informację.
    Następnego dnia rano córeczka wróciła do mnie.
    Miałam nadzieję, że taka sytuacja, kiedy będę musiała zostawić córeczkę samą na
    noc, już więcej się nie powtórzy. Niestety, moje nadzieje okazały się płonne.
    Kiedy córeczka skończyła roczek trafiłyśmy na oddział Neurochirurgii w CZDz, gdzie
    lekarze podjęli walkę o jej życie. Przeżyłam szok, kiedy dowiedziałam się, że na
    oddziale mogę przybywać tylko w dzień. Zanim jednak córeczka trafiła na oddział
    Neurochirurgii przebywała na OIOM-ie. Tym razem mogłam do niej wejść, ale tylko
    na chwilę i w określonych godzinach. Na szczęście córeczka nie była tam długo i
    szybko wróciła na Neurochirurgię. Jak wcześniej pisałam na oddziale
    Neurochirurgii mogłam być z dzieckiem tylko w dzień. Wychodziłam od niej
    możliwie jak najpóźniej  i przychodziłam jak najwcześniej się dało wejść na
    oddział.
    Nie potrafiłam tego zrozumieć i poszłam do Ordynatora Neurochirurgii, aby
    dowiedzieć się dlaczego my, rodzice, nie możemy być przy dziecku w nocy? Wówczas
    usłyszałam, że chodzi tylko i wyłącznie o bezpieczeństwo pacjentów, ale o jakim bezpieczeństwie mówił? Argumenty, które podawał nie trafiały do mnie, więc dociekałam dalej. Niestety, ale Ordynator był nieugięty i nie
    zmienił zdania. Cały czas tłumaczył, że bezpieczeństwo pacjentów jest dla niego
    najważniejsze, że są tu dzieci po operacjach, że na oddziale jest tylko jedna łazienka, z której korzystają
    pacjenci i rodzice itd. Kiedy powiedziałam, że dla mnie to nie jest żadne
    racjonalne uzasadnienie, bo w dzień przebywa więcej osób na oddziale niż
    przebywałoby w nocy, po prostu mnie wyproszono z gabinetu.
    To były dwa tygodnie koszmaru. Kiedy przychodziłam rano córeczka płakała, była
    cała zmoczona i głodna, mimo iż jedzenie, pampersy i ubranka były na szafce przy
    łóżeczku. Nie wiem jak jest teraz na Neurochirurgii w CZD, ale w 2013 roku było
    tak, jak opisałam powyżej. Jak widać, nie tylko na OIOM-ie nie można było ciągle
    przebywać z dzieckiem, ale i na oddziale Neurochirurgii w CZD.

    Jakież było moje zdziwienie, kiedy w 2016 roku trafiłam z córeczką na kolejną
    już operację, ale tym razem w Dallas w USA i Pani pielęgniarka z OIOM-u
    poinformowała mnie, że mogę z córeczką być całą dobę. Co więcej, wskazała na
    stojący rozkładany fotel, który był przeznaczony dla rodzica. W szafie
    znajdowała się poduszka, koc, pościel oraz ręczniki i zapakowane w woreczek
    jednorazowe przybory toaletowe. Byłam tak zdziwiona, że chyba wszyscy, którzy
    byli wówczas na sali to widzieli. Musiało to wyglądać komicznie.
    Nie było żadnego problemu, aby przebywała ze mną koleżanka, która poleciała z nami do Dallas, aby pomóc mi przy dziecku podczas pobytu w szpitalu i w ogóle. Też otrzymała koc, poduszkę i całą resztę. Jedyne
    czego miałyśmy przestrzegać to to, aby za każdym razem kiedy wychodzimy i
    wchodzimy na oddział dezynfekować ręce.
    Kiedy przeniesiono córeczkę na Pediatrię powiedziano mi, że mogę spać z córeczką
    w łóżku, że mogę siadać na jej łóżku, że mam się czuć jak w domu. I tak się
    czułam.
    Zastanawiam się jak to jest, że gdzie indziej się da, a u nas nie?
    Przecież w Dallas córeczka też była operowana, i tak sobie myślę czy nie
    bardziej narażona na jakieś infekcje, bakterie? Bo tam dzieci po operacji główki
    nie mają ani plastrów, ani bandaży, nie ścinają im włosków, więc rana jest
    odsłonięta. A jednak rodzice mogą bez problemu przebywać z dzieckiem całą dobę.
    Zdaję sobie sprawę, że pod moim postem pojawią się komentarze typu, że Ameryka
    to inny świat, że za taką kasę to i w Polsce traktowano by nas jak Księżniczki, itd., ale bakterie i wirusy są wszędzie. Dla mnie nie najważniejsze były warunki szpitalne na miarę hotelu 5 gwiazdkowego, fotel na OIMM-ie czy sofa na Pediatrii, ale poczucie, że to pacjent jest najważniejszy a jego rodzic/opiekun najważniejszą osobą w terapii leczenia. Do tej pory przebywając z dzieckiem w szpitalu śpię na podłodze i nie robię z tego problemu, bo dla mnie najważniejsze jest to, że jestem z dzieckiem. Nie zmienia to jednak faktu, że każdy z nas chciałby poprawy warunków szpitalnych, ale jak miałabym wybierać spanie na podłodze, ale być z dzieckiem lub spać w hotelu w wygodnym łóżku, ale bez dziecka to oczywiście, że wybiorę podłogę. Przebywałyśmy już w wielu szpitalach i odwiedziłyśmy wiele oddziałów i naprawdę mogę powiedzieć, że spotkałyśmy lekarzy i pielęgniarki, które swoją pracę wykonują z pełnym zaangażowaniem i oddaniem. Kiedyś nawet od pewnej Pani doktor usłyszałam, że ona tak jak my rodzice nie rozumie decyzji Ordynatora i że nie znajduje wytłumaczenia dlaczego zabrania nam się przebywania z dzieckiem na OIOM-ie, tym bardziej, że mówi się jak ważna jest obecność rodzica/opiekuna podczas leczenia. Dużo można by było na ten temat pisać. Mam nadzieję, że w najbliższym czasie osoby decydujące o tym czy możemy przebywać z dzieckiem czy nie, pójdą po rozum do głowy i nie będą robili nam rodzicom/opiekunom żadnych problemów. Uważam, że trzeba
    być człowiekiem i umieć się wczuć w sytuację rodzica i dziecka, ale przede
    wszystkim trzeba zrozumieć, że to pacjent jest najważniejszy a wraz z nim
    rodzic/opiekun, który jest najważniejszą osobą w terapii chorego. moja córeczka jest chora i jeszcze nie raz będzie musiała przebywać w szpitalu, ale mam nadzieję, że sytuacja z przed lat już się nie powtórzy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *